Obalamy mity: umowy inwestycyjne nie przyciągają inwestycji

Zwolennicy umów o wspieraniu i ochronie inwestycji często twierdzą, że pomagają one przyciągać inwestorów. W poświęconej temu zagadnieniu broszurze informacyjnej czytamy na przykład, że dotyczący ochrony inwestycji rozdział traktatu handlowego TTIP, który jest właśnie negocjowany między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi, „zapewni inwestorom obu stron większe poczucie pewności”, a dzięki temu stworzy „więcej zachęt do inwestowania w UE i USA”. Podobne deklaracje nagminnie składają biznesowe ugrupowania lobbingowe, takie jak Międzynarodowa Izba Handlowa (International Chamber of Commerce, ICC): „Zapewnienie silnego standardu ochrony inwestycji zagranicznych powinno być priorytetowym celem polityki wszystkich rządów, ponieważ taka ochrona pobudzi nowe fale inwestycji podnoszących poziom dobrobytu”.

Problem polega jednak na tym, że nie ma przekonujących dowodów, jakoby umowy o ochronie inwestycji miały przyciągać inwestorów. O ile niektóre badania ekonometryczne wskazują, że takie umowy rzeczywiście sprzyjają inwestycjom, o tyle inne nie wykazują żadnego związku, a niekiedy nawet dowodzą negatywnego wpływu zawieranych umów na inwestycje. Badania jakościowe sugerują, że tego rodzaju umowy nie są decydującym czynnikiem dla zagranicznych inwestorów. Odpowiadając na pytanie wystosowane przez Parlament Europejski, komisarz UE do spraw handlu Cecilia Malmström przyznała: „Komisja jest świadoma, że większość badań nie wykazuje bezpośredniego i wyłącznego związku przyczynowego” między umowami a poziomem inwestycji.

Rządy niektórych państw także zaczęły zdawać sobie sprawę z tego, że umowy inwestycyjne nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Oto jak przedstawiciel rządu RPA wyjaśnia, dlaczego jego kraj odstąpił od niektórych dwustronnych umów inwestycyjnych podpisanych w latach dziewięćdziesiątych z krajami członkowskimi UE: „Południowa Afryka nie odnotowała znaczącego napływu bezpośrednich inwestycji z wielu krajów, z którymi podpisaliśmy dwustronne umowy inwestycyjne. Jednocześnie inwestycje stale płyną do RPA z krajów, z którymi nie wiążą nas takie umowy. Krótko mówiąc, dwustronne umowy inwestycyjne nie okazały się istotną zachętą dla inwestorów.”

Potwierdza to doświadczenie wielu innych państw. W Ameryce Łacińskiej największym odbiorcą bezpośrednich inwestycji zagranicznych jest Brazylia, która nigdy nie ratyfikowała żadnej umowy zawierającej mechanizm rozstrzygania sporów na linii inwestor-przeciw-państwu przed sądami arbitrażowymi (ISDS). Podobnie ma się sytuacja na Węgrzech: chociaż jako jedno z tylko dwóch państw członkowskich UE w Europie środkowo-wschodniej Węgry nie ratyfikowały umowy inwestycyjnej ze Stanami Zjednoczonymi, to od 10 lat są jednym z największych odbiorców amerykańskich inwestycji bezpośrednich. Z drugiej strony, dziewięć państw członkowskich UE, które ratyfikowały takie umowy z USA, przyciągnęło zaledwie jeden procent łącznej wartości amerykańskich inwestycji w krajach Unii Europejskiej.

Co ważniejsze, dziś przyznaje się już powszechnie, że chociaż bezpośrednie inwestycje zagraniczne mogą przyczyniać się do rozwoju, tego rodzaju korzyści nie są automatycznie gwarantowane. Bez odpowiednich regulacji prawnych inwestycje zagraniczne mogą wyrządzać szkody dla środowiska naturalnego, społeczności lokalnych i bilansu płatniczego krajów przyjmujących. Ogólnie rzecz biorąc, umowy inwestycyjne „nie są tworzone tak, by mogły zaradzić takim problemom, ponieważ ich nadrzędnym zadaniem jest jedynie ochrona interesów zagranicznych inwestorów” – twierdzi urzędnik południowoafrykańskiej administracji rządowej i wyjaśnia: „W istocie, formuła [międzynarodowych umów inwestycyjnych] przede wszystkim nakłada na władze państwa prawnie wiążące zobowiązania, które zapewniają daleko posuniętą ochronę inwestycji w krajach związanych taką umową. Powstaje w ten sposób dysproporcja, której beneficjentami są inwestorzy, a która rządom ogranicza możliwość tworzenia regulacji prawnych w interesie publicznym.”

Dwustronna umowa inwestycyjna nie jest więc magiczną różdżką, której jedno dotknięcie wystarczy, by z gwiezdnego pyłu wyczarować zagranicznego inwestora z kieszeniami wypchanymi gotówką. Podpisywanie i ratyfikowanie takich umów samo w sobie nie wystarcza, by przyciągnąć zagraniczne inwestycje do krajów rozwijających się.

Profesor Jason Yacke, Wydział prawa Uniwersytetu w Wisconsin (tłumacz. Marek Jedliński)

 

Tekst jest fragmentem raportu The zombie ISDS. Rebranded as ICS, rights for corporations to sue states refuse to die, przygotowanego przez sieć organizacji pozarządowych, w tym IGO, monitorujących polityki inwestycyjne. Polska wersja raportu jest w trakcie opracowywania.
Zombie ISDS - ICS report

Polska zajmuje 10. miejsce w rankingu najczęściej pozywanych w ramach systemu ISDS państw świata, wynika z bazy danych prowadzonej przez oenzetowski organ UNCTAD. Polska została co najmniej (bo nie wszystkie sprawy zostały ujawnione) 20 razy oskarżona przez inwestorów o narażanie ich na stratę spodziewanych zysków. Spośród tych spraw najwięcej (5) zostało wniesionych przez inwestorów zarejestrowanych w Niemczech, 4 w Stanach Zjednoczonych, 3 we Francji, po 2 na Cyprze, w Luksemburg i Holandii, oraz po jednej z Jordanii i Norwegii. Spośród 13 spraw, co do których znamy decyzję arbitrów, wiemy że w sześciu Państwo wybroniło się przed oskarżeniem inwestora, w czterech musiało pójść na ugodę, a w trzech wygrali inwestorzy. Cztery sprawy są nadal w toku.

O deklaracji Ministerstwa Skarbu dotyczącej wycofania się z tego systemu pisaliśmy tutaj.

Przeczytaj artykuły o podobnej tematyce:

, , ,