Miliony Kolumbijczyków protestują przeciwko porwaniom
W czwartek, 5 lipca, we wszystkich największych miastach w Kolumbii odbywały się pokojowe demonstracje przeciwko porwaniom i zabójstwom. Od ponad tygodnia, kiedy to zbrojna guerilla FARC poinformowała o śmierci 11 cywilów porwanych przed pięciu laty, problem porwań nie przestaje być głównym tematem rozmów i debaty publicznej.
Koleiny ważny czwartek w Kolumbii ze względu na manifestacje. Tydzień temu 28 czerwca FARC ogłosił ze 11 deputowanych departamentu Valle porwanych ponad pięć lat temu nie żyje. Kilka godzin później organizacje pozarządowe zorganizowały spontaniczną manifestację na placu Bolivara w Bogocie. Wczorajsza manifestacja miała niespodziewanie ogromną skalę. Plac Bolivara oraz wiele ulic w stolicy i place w innych miastach Kolumbii wypełniał tłum ludzi protestujących przeciwko porwaniom i domagających się "paktu humanitarnego", czyli zgody na wymianę porwanych za więzionych partyzantów.
Szacuje się, że w Kolumbii, kraju o porównywalnej liczbie ludności do Polski, trzy tysiące osób zostało porwanych i jest przetrzymywanych przez zbrojną guerillę FARC, ELN i grupy paramilitarne. FARC od lat powtarza ostrzeżenie, że przy każdej próbie odbicia wszyscy zakładnicy zostaną zabici. Organizacje pokojowe oskarżają armię rządową oraz sponsorowane przez rząd grupy paramilitarne o wielokrotne próby odbicia zakładników i narażanie ich na niemal pewną śmierć.
Według informacji przekazanych przez FARC, deputowani zginęli 18 czerwca 2007 r. w czasie walki z armią rządową, która próbowała uwolnić zakładników. Z kolei prezydent Kolumbii Alvaro Uribe w swoim oświadczeniu w południe odrzucił oskarżenia o udział armii rządowej w walkach i oskarżył FARC o egzekucję 11 deputowanych. Opinia publiczna jest podzielona w sprawie odpowiedzialności za śmierć cywilów.
Organizacje pozarządowe coraz mocniej domagają się od rządu i prezydenta, aby zawarli ugodę z grupami zbrojnymi i wymienili aresztowanych bojowników FARC w zamian za porwanych cywilów. Podczas pierwszej manifestacji - spontanicznie zorganizowanej przez pokojowe ruchy społeczne - ich reprezentanci często nawiązywali do faktu zerwania przez rząd rozmów z guerillą. Dzięki spontanicznej reakcji organizacje zaprezentowały swoją opinię, wyraziły protest przeciwko próbom odbicia zakładników i przekonywały rząd do ugody z grupami zbrojnymi.
Inaczej było z wczorajszą manifestacją, którą prezydent wykorzystał do manipulowania opinią publiczną. Jak mówi Ana Maria, działaczka organizacji pozarządowych, "prezydent i rząd nie meli prawa organizować tej manifestacji, to nie fair, ze ja jak i inni obywatele nie zostaliśmy wpuszczeni przez policję na Plac Bolivara". Mimo, że protest został zainicjowany ponownie przez organizacje, rząd przyznał sobie prawo do jej organizacji, a w tym propagandowych wystąpień prezydenta i pokazowych wystąpień policji i wojska. Głos organizacji nie był słyszalny, gdyż większość z protestujących stanowili urzędnicy państwowi i sympatycy polityki rządu.
Zaproszenie do udziału w manifestacji, godziny wolne od pracy, nakaz uczestnictwa, jak niektórzy określają to zaproszenie, otrzymały rożne instytucje państwowe, w tym ministerstwa, szpitale, szkoły, sponsorowane przez rząd organizacje. W agendach rządowych rozdawane były białe podkoszulki, które nosili także pilnujący porządku policjanci.
Między godziną 9 a 11 na Placu Bolivara w Bogocie najwięcej było policjantów oraz dziennikarzy. Stopniowo członkowie różnych organizacji i mieszkańcy Bogoty wypełniali plac po brzegi, a ci którzy nie zmieścili się na placu, manifestowali na ulicach w rożnych częściach miasta.
Wśród protestujących były także rodziny porwanych. Niektórzy z porwanych są przetrzymywani przez kilka lat. "Mój brat został porwany 10 lat temu” - wspomina jedna z protestujących kobiet. Jeden ze starszych panów, przepytywany przez lokalne media, opowiadał o swoim porwanym synu, trzymając w rekach jego zdjęcie.
Dokładnie w południe wielu mieszkańców wyszło z biur na ulice w białych podkoszulkach by zamanifestować razem z innymi "acuerdo humanitario", wymachując białymi chustami i blokując ruch samochodowy. Hałas klaksonów, gwizdków, wstrzymany ruch trwał co najmniej 15 minut. Wiele stacji telewizyjnych transmitowało na bieżąco przebieg manifestacji z głównych placów miast, nie brakowało również relacji z helikoptera.
Dla społeczeństwa obywatelskiego był to przede wszystkim cios, gdyż ich krytyka polityki rządu została zastąpiona pustymi hasłami prezydenta. Mimo to organizacje starały się przypomnieć o tematach, które są kompromitujące dla polityki rządu i prezydenta.
Jak mówi Diana, jedna z działaczek na rzecz pokoju: "Dlaczego rząd nie wspomina o problemie 2 milionów uchodźców wewnętrznych, setek tysięcy uchodźców w Wenezueli i Ekwadorze, o masakrach wieśniaków urządzanych przez wspierających rząd paramilitares?".
Prezydent wykorzystał manifestacje aby umocnić swoją pozycję polityczną i uzyskać poparcie dla twardej polityki rządu wobec guerilli. Wielu członków organizacji pozarządowych działających na rzecz pokoju w Kolumbii przyznaje, że obecni byli na manifestacji z konieczności lub wręcz przymusu, aby nie zostać posadzonymi o sympatyzowanie z partyzantami.
W Bogocie i innych miastach na ulice wyszły miliony ludzi pod hasłem "si al acuerdo humanitario" (Tak dla paktu humanitarnego). Wszystkich manifestujących Kolumbijczyków łączy na pewno sprzeciw wobec porwań i zabójstw w kraju. Tym, co dzieli opinię publiczną, jest problem odpowiedzialności prezydenta za śmierć cywilów oraz za brak woli rządu na ugodę z FARC.
Agnieszka Seget, Kordian Kochanowicz
Kontakt z autorami: www.cordianus.yoyo.pl.
Plaza de Bolivar, Bogota, Kolumbia. 5 lipca 2007 r.
Policja wpuszcza obywateli na Plac Boliwara. Bogota, 5 lipca 2007 r.
Rodziny porwanych na Placu Bolivara.
Rodziny porwanych na Placu Bolivara. Bogota, 5 lipca 2007 r.
Policja na Placu Bolivara z przygotowanymi platatami. W tle akcja organizacji.
Kolumbijczycy na ulicach Bogoty
Kolumbijczycy na ulicach Bogoty
Powrót
Polecamy: