Całkowicie sprawiedliwa elektronika nie istnieje

.

Refleksja nad tym, jak bardzo „większość świata” zależy od moich wyborów, nie napawa optymizmem. Można wybrać unikanie takich myśli; pogodzić się z tym, że indywidualne wybory nie zmienią świata i zrezygnować z jakichkolwiek działań. Albo też, mimo poczucia znikomości wpływu, działać na rzecz zmiany mechanizmów, które kreują naszą rzeczywistość. Zapraszamy do lektury rozmowy z Peterem Pawlickim*, dyrektorem ds. zasięgu i edukacji w Electronics Watch: o aktywizmie, monitorowaniu korporacji, (nie)sprawiedliwej elektronice, a także o tym jak zamówienia publiczne mogą zmieniać świat.

rozmawia Karolina Święcicka

Karolina Święcicka: O przemyśle związanym z elektroniką mówi się, że to jeden z najgorszych, jeśli chodzi o przestrzeganie praw człowieka i praw pracowniczych. Electronics Watch kontroluje sytuację w fabrykach na świecie i promuje ideę sprawiedliwych zamówień publicznych w miejscu konsumpcji elektroniki, w Europie. W jaki sposób pracujecie i jaki jest wasz cel?

Peter Pawlicki: Działamy bardzo kompleksowo. Monitorujemy fabryki i udostępniamy efekty monitoringu naszym instytucjom członkowskim. Czyli uczelniom, gminom, miastom, regionom, instytucjom państwowym, a także konsorcjom dokonującym zamówień publicznych dla większej liczby instytucji. Czyli wykorzystujemy moc, jaką mają instytucje zajmujące się zamówieniami publicznymi. I tym sposobem chcemy zmienić system. Bo ta moc jest ogromna: co roku ponad 250 tys. organów publicznych w Unii Europejskiej zamawia urządzenia elektroniczne.

W jaki sposób instytucje publiczne mogą przestawić swoje zamówienia na bardziej etyczne źródła?

Po pierwsze, instytucje członkowskie zyskują wiedzę o łańcuchach dostaw konkretnych dostawców. Po drugie, wpisują do umów przetargowych specjalną klauzulę. Definiuje ona standardy pracy w zakładach produkcyjnych, w których wytwarzane są sprzęty elektroniczne, do których to standardów producenci sprzętów, startujący w przetargach, muszą się dostosować. Klauzule kontraktowe zawierają także zastrzeżenie, iż Electronics Watch monitoruje przestrzeganie tych standardów, oraz zobowiązanie, że w przypadku, gdy dokonane zamówienia publiczne okaże się nie spełniać klauzuli o etycznych warunkach pracy w łańcuchu produkcji, to zamawiający postara się ulepszyć swoje zamówienie pod tym kątem. Wprowadzając do kontraktów przetargowych nasze zasady instytucje przenoszą odpowiedzialność na dostawcę – to on musi je spełnić.

A nie prościej byłoby poinformować u kogo kupować, a kogo unikać?

My nie mówimy co i u kogo kupować lub nie. Na przykład, że lepiej kupować od firmy Apple lub HP. To przykre co teraz powiem: całkowicie sprawiedliwa elektronika po prostu nie istnieje. Nie istnieje idealny brand, który wytwarza produkty w idealnych łańcuchach produkcji, gdzie wszystkie elementy pochodzą z etycznych źródeł, nie ma żadnych nieprawidłowości, przestrzega się wszystkich praw człowieka i praw pracowniczych. Tego nawet do końca nie da się sprawdzić. W zamian za opłatę członkowską instytucje zyskują wgląd do bazy informacyjnej, wiedzą konkretnie co dzieje się w danych fabrykach, i co więcej, wiedzą że Electronics Watch organizuje też proces zmiany tej sytuacji. Sami decydują. I są to zwykle podobne decyzje. Czy w Hiszpanii czy w Wielkiej Brytanii większość zamawia desktopy u dwóch, trzech firm. Wybierają podobne modele telefonów czy drukarek.

W jaki sposób monitorujecie fabryki? W jakich krajach?

Opieramy to działanie na organizacjach społeczeństwa obywatelskiego aktualnie w ośmiu krajach, takich jak Chiny, Malezja czy Wietnam – ale także np. Czechy. Robią to dla nas miejscowi eksperci. Mamy z nimi wieloletnią współpracę. To dla nas cenne, bo niełatwo znaleźć organizację i lokalną, i odpowiednio zaangażowaną, której pracownicy i pracownice potrafią się porozumiewać po angielsku i jeszcze dysponują czasem na monitoring. Współpraca jest kontraktowa. Tym sposobem możemy przeprowadzać monitoring niezależny od przemysłu.

Kiedy myślę o fabrykach i łamaniu praw, przypomina mi się Günter Wallraff, niemiecki dziennikarz i słynny reporter. Aby opisać naganne praktyki koncernów, zatrudniał się pod przybranym nazwiskiem, nosił szkła kontaktowe i udawał Gastarbeitera. Czy wasi ludzie też się tak narażają? Przechodzą jakieś specjalne szkolenia?

Przechodzą, ale głównie po to aby zrozumieć nasz model działania. Ich praca nie przypomina działań szpiegowskich. Nie wysyłamy ich w przebraniu potajemnie do fabryk. Po pierwsze, monitoring polega na rozmowach z osobami tam zatrudnionymi. Po drugie, rozmowy te z zasady nie są prowadzone na terenie zakładów pracy. Chociażby dlatego, że rozmowa trwa co najmniej 30 minut, to nie jest szybkie wypełnienie ankietki. W pracy ludzie nie mają czasu. I dopiero na neutralnym gruncie mogą się odprężyć i szczerze mówić. Organizacje, które dla nas pracują zajmują się prawami robotników od lat. Często ludzie sami do nich przychodzą po poradę prawną czy życiową. Często wcale nie są to nielegalne sprawy. Na przykład jeśli masz kierownika, który krzyczy i jest ekstremalnie nieprzyjemny – to fatalnie wpływa na psychikę. Ale nielegalne nie jest.

Jak się zaczęła wasza działalność?

Organizacja powstała w 2015 r. Ale tak naprawdę jest kontynuacją kilkuletniego projektu unijnego. Taka organizacja nie powstałaby „na pstryk”. Poprzedni projekt był naszą fazą przygotowawczą. Opracowaliśmy założenia, model działania, ramy prawne; nawiązywaliśmy kontakty z lokalnymi organizacjami. A przede wszystkim – takiej organizacji nie można najpierw założyć, a później szukać członków. Ich wpłaty finansują nasze działania. Kilku liderów mieliśmy pozyskanych już na starcie. Były to konsorcja zakupowe w Wielkiej Brytanii, takie jak APUC, które dokonują zakupów dla wielu uczelni i szkół wyższych. W Wielkiej Brytanii placówki edukacyjne zrzeszyły się w konsorcja i to było dla nas korzystne. Poza tym w Anglii działa największa organizacja studencka, People and Planet, prowadząca wśród studentów kampanie na rzecz sprawiedliwości społecznej i środowiskowej. Dzięki niej pozyskaliśmy wiele uczelni. Model etycznych publicznych zamówień jest tu mocno rozwinięty. Tak jak w Katalonii, gdzie też istnieją konsorcja zamówień publicznych. To był nasz drugi przyczółek. Niemcy jako administracja to kraj konserwatywny. Nasz pomysł nie jest tu implementowany. Nie ma też instytucji takich jak konsorcja. Tak samo w Czechach.

Ilu członków zrzesza obecnie Electronics Watch?

W ciągu pięciu lat pozyskaliśmy ponad trzysta instytucji.

W Wielkiej Brytanii wsparła was People and Planet. A w innych krajach?

Nie ma organizacji „naganiających” nam członków. Sami do nich jeździmy. Proces pozyskiwania nowego członka trwa wiele miesięcy. Ostatnio dołączyła do nas londyńska gmina Lewisham. Rozmowy trwały rok, mimo że Lewisham było bardzo zainteresowane przystąpieniem do Electronics Watch. Aktualnie pracujemy nad dużym projektem z Greater London Authority; pracujemy teraz nad klauzulami kontraktu przetargowego. Zaczęliśmy w kwietniu 2019 r., a dopiero w 2020 będą efekty. Ale szczerze – nie powinno to trwać krócej, bo to bardzo duży przetarg. To decyzja strategiczna, pociąga za sobą złożone procedury.

Trzysta instytucji to dużo czy mało? Ile, według pana rachunków, zamówień publicznych jest dokonywanych z uwzględnieniem zasad etycznych w Europie?

Szacuję że 1 do 5 procent. Głównie w Anglii, Hiszpanii, Francji, Holandii, również w Szwecji i Szwajcarii, gdzie także działają konsorcja do spraw zamówień publicznych. Ale nawet w tych krajach brakuje nam wielu ministerstw, szkół czy miast. Ale po pierwsze, dopiero od 2014 r. w ogóle można organizować etyczne przetargi, bo wtedy weszła w życie dyrektywa w sprawie zamówień publicznych, dająca możliwość włączenia do przetargów wymogów związanych z ochroną środowiska czy kwestiami społecznymi. A po drugie, proszę nie wyobrażać sobie, że w tydzień po przystąpieniu do Electronics Watch ogromna organizacja, o skomplikowanej strukturze działania i dużej inercji, jak np. miasto czy region, gdzie decyzje podejmuje się demokratycznie i wielostopniowo, dokona zamówień elektroniki ze sprawiedliwych źródeł. Nie przeprowadza się takich dużych przetargów co pół roku; kontrakty trwają do siedmiu lat.

Dlaczego stawiacie na zamówienia publiczne, skoro tak długo to trwa i tak mozolny jest proces pozyskiwania nowych członków?

Jako indywidualny konsument mogę pić herbatę fair trade, nie używać plastiku albo kupować telefon z etycznej produkcji. Ale jaki to ma realny wpływ poza wpływem na moje sumienie? Skoro tylko w ubiegłym roku wyprodukowano 1,4 miliardów smartfonów, to jaką zmianę da indywidualne działanie? Małe organizacje czy miasta często pytają jaki to ma sens jeśli ich zakupy to 20 komputerów. Że przecież to mało. Prawda, to mało. Dopiero jeśli wiele instytucji dokona podobnych wyborów jak np. konsorcjum w Anglii czy miasto Barcelona, to razem mogą uczynić różnicę. Gdy małe miasta dołączają się do Electronics Watch, mogą dołożyć się do tej rosnącej góry.

A nie wierzy pan w uwrażliwienie społeczeństwa poprzez media? Że jeśli pochodzenie produktów będzie miało dla konsumentów znaczenie, to firmy zostaną zmuszone do zmiany? Dowodem może być badanie Corporate Human Rights Benchmark. To wskaźnik poszanowania praw człowieka i praw pracowniczych, który korporacje same wprowadziły – przecież nie dlatego że są etyczne same z siebie, tylko dostrzegły, że etyczność może się opłacać.

Uwrażliwianie społeczne to ważna praca u podstaw. Ale każda inicjatywa sponsorowana przez przemysł budzi moje wątpliwości. Są lepsze i gorsze firmy, ale też są firmy, które robią sobie reklamę na poprawności politycznej bez wprowadzenie żadnej zmiany. Na przykład H&M i linia ubrań „Conscious” (ang. świadome). Zrobili na tym świetny biznes, tylko że te ciuchy są tak samo świadomie wyprodukowane jak każde inne. Bardziej wierzę w to, że firmy dostrzegą, iż naprawdę bez etyczności nie da się iść dalej. Na przykład, gdy duzi inwestorzy tacy jak fundusze narodowe zaczną zadawać pytania w jaki sposób produkowane są towary przez firmy. „Sustainable investment” czyli zrównoważone inwestycje kierują kapitał inwestycyjny do tych przedsiębiorstw, które starają się rozwiązywać problemy społeczne, środowiskowe. To coraz popularniejszy kierunek. Na media niezbyt bym liczył. Bo temat zamówień publicznych nie jest sexy. Ja sam nigdy nie zaczynam rozmowy od hasła „zamówienia publiczne”.

Może zamówienia publiczne nie są sexy, ale temat złych korporacji się sprzedaje w mediach.

Naming and shaming (ang. wskazywanie po nazwie i oskarżanie)? My tego w ogóle nie robimy.

Ale dlaczego? Czemu nie zbojkotować „złej” firmy?

Etyczne zamówienia nie są naszym celem. To tylko narzędzie do polepszenia sytuacji pracowniczek i pracowników. To ich interesy są dla nas na pierwszym miejscu, a nie dobre samopoczucie zamawiających z Edynburga czy Londynu.
W żadnej fabryce w łańcuchach produkcji elektroniki prawo pracy nie jest przestrzegane w 100%. Co można zrobić gdy wychodzi na jaw, że firma działa nieetycznie? Są dwie drogi. Pierwsza: jako klient eliminujesz firmę z listy potencjalnych kontrahentów. Tylko teraz pytanie czy to naprawdę etyczne? Przecież pogorszysz sytuację pracowniczek i pracowników tej firmy, bo stracą pracę. Dlatego wolimy inną drogę, można powiedzieć, że też trochę brudzimy sobie ręce. Kiedy na jaw wychodzą nieprawidłowości wolimy usiąść do stołu razem z przedstawicielami firmy i wypracować rozwiązania. To jest długotrwała perspektywa, aby poprzez nacisk na przemysł, poprzez uzyskanie zgody na monitoring w fabrykach stopniowo poprawiać sytuację. Do tego, ta sytuacja nigdy nie poprawia się w 100%. Jeśli poprawi się w 85% to już jest naprawdę super. Wracając krótko do wariantu pierwszego: niekiedy trzeba zamknąć zakład, gdy po prostu nie da się nic zrobić, a management nie ma ochoty na zmianę.

Przemysł i aktywiści to dwie strony barykady. Jak z nimi rozmawiać?

Musimy współpracować z przemysłem. I ta druga strona barykady musi nam ufać na tyle aby chcieć dyskutować, czy udostępnić dokumenty jakie nigdy nie ujrzałyby światła dziennego gdybyśmy szli z tym do mediów.
Electronics Watch jest finansowana ze składek. W ten sposób jesteśmy niezależni od przemysłu. Ale jesteśmy też niezależni od pracowników. Dajemy im głos, ale nie jesteśmy związkiem zawodowym. Ta neutralność jest ważna przy rozmowach z przedstawicielami przemysłu.
Z tej samej przyczyny – jest nią zaufanie przemysłu – raporty publikujemy nie wtedy gdy odkryjemy, że dzieje się coś złego. Tylko wtedy, gdy uda się to naprawić. Informujemy w jakich firmach co zostało wykryte, jaki znany brand jest z tą fabryką powiązany i jakie rozwiązanie wdrożyliśmy.

Czyli jakie na przykład?

Na przykład w Tajlandii między 2016 a 2018 r. dzięki współpracy z organizacją Migrant Worker Rights Network udało się udokumentować łamanie praw pracowniczych w firmie Cal-Comp Electronics. Pobierano tam horrendalne opłaty rekrutacyjne od migrujących pracowników z Mjanmy (Birmy). Zabierano też ludziom paszporty. Oba fakty wiążą się z pracą przymusową, bo człowiek nie odejdzie z pracy jeśli nie ma dokumentów. W tej firmie pracuje 13 tys. osób. Cal-Comp dostarcza produkty m.in. dla takich gigantów jak Huawei, HP, Seagate Technology czy Western Digital. Po naszej interwencji zwrócono ludziom paszporty; dłużej trwała wypłata rekompensat za nielegalne opłaty rekrutacyjne, ale i to się udało.

Czy takie happy endy nie są równie poczytne jak historie o okropnych korporacjach?

Guardian, Gazeta Wyborcza czy New York Times wolą opublikować tekst o tym, że jakaś zła firma źle traktuje ludzi. To, że gdzieś uregulowano godziny pracy, zagwarantowano ludziom czas wolny czy umożliwiono procedury w przypadku konfliktu pracownik-przełożony, jest po prostu nudne.

W Polsce publiczni nabywcy często nawet nie są świadomi, że mogą dokonywać inaczej zamówień publicznych. Od czego powinniśmy zacząć?

W Polsce potrzeba jeszcze tysiące godzin rozmów. Ze studentami na przykład. Trzeba pytać wciąż i wciąż: czy nie interesuje was skąd pochodzą komputery czy internet na uczelni? Uświadamiać, że demokracja to nie tylko wybory polityczne, ale też prawo do uzyskania odpowiedzi na pytanie na co idą nasze podatki, czy służą poprawie świata czy jego degradacji.

Ma pan jakieś rady dla polskich aktywistek i aktywistów walczących o sprawiedliwą elektronikę?

„Działać oddolnie i myśleć strategicznie.” Skupiać się na konkretnych instytucjach, które można pozyskać. Jeśli, dajmy na to Uniwersytet Jagielloński zostałby członkiem Electronics Watch, inne uczelnie dowiedziałyby się o tym i może zmiana poszłaby dalej. Albo miasto Łódź czy Warszawa. Tylko znowu – odgórne działania to połowa sukcesu. Bez działań oddolnych nic się nie zmieni i tu jest miejsce na edukację i uwrażliwianie. Bo nawet jeśli prezydent miasta uzna, że to świetny pomysł, to pozostają jego doradcy, opozycja, no i ktoś to przecież musi zrealizować. Na końcu tego łańcucha siedzi człowiek od zamówień. I jego praca polega na tym, żeby na biurkach iluś osób pojawił się zamówiony sprzęt, a nie żeby on był etyczny. Jeśli wpisze klauzule o etyczności do kontraktów przetargowych to może się okazać, że tego zamówienia nie zrealizuje. Bo żadna firma nie stanie do przetargu. Tak się zdarzało. Rynek też musi być chętny do współpracy. Więc dział zamówień publicznych, jeśli nie musi, nie będzie sobie komplikować pracy. Kłopot z ustawą unijną o zamówieniach publicznych polega na tym, że daje ona prawo do dokonywania zamówień z uwzględnieniem aspektów społecznych. A prawo to nie obowiązek. Dlatego to niekończące się spotkania i konferencje aby zmienić wrażliwość ludzi, uświadomić problem.

To demotywująco długa droga do celu.

Najlepsza motywacja to pesymistyczny optymizm. Czyli: nie wierzę w spektakularny sukces, ale i tak uważam, że warto to robić. Mam silne przekonanie, że ten model działania, wywieranie nacisku na przemysł i na instytucje dokonujące zamówień publicznych mogą coś zmienić. Od 15 lat obserwuję i badam przemysł elektroniczny. Ale też wiem, że to jest maraton. Dlatego pracuję 8 godzin dziennie, nie zarzynam się. Bo i jutro i za dwa lata chcę mieć siłę żeby to robić.
rozmawiała Karolina Święcicka

Na zdjęciu po lewej:  Peter Pawlicki – dyrektor ds. Zasięgu i Edukacji w Electronics Watch. Magister nauk politycznych i doktor socjologii; prowadził badania nt.pracy w globalnych sieciach projektowych przemysłu półprzewodnikowego. Od 2002 r. bada globalizację przemysłu elektronicznego i jego wpływ na warunki pracy i prawa pracownicze. Pochodzi z Polski, od dziecka mieszka w Niemczech.

 

Na zdjęciach poniżej: szkolenie dla współpracowników w Wietnamie oraz noclegownia, a raczej hotel robotniczy dla pracowników CalComp.

 

Przeczytaj artykuły o podobnej tematyce:

, , , , ,